Trochę mnie tu nie było. Wracam po ogromnym przypale, przez który musiałam wrócić do Polski, ale nie będę się rozdrabniać. Wracam też z zupełnie innym nastawieniem i... 91.5 w biodrach.
Tak, cel prawie osiągnięty!
Chciałam usunąć tego bloga, jako iż zaczęłam go prowadzić, mając w sobie masę negatywnej energii. Myślę, że pobyt w Anglii, zwłaszcza okres samotności, nie był dla mnie zbyt łaskawy. Dodatkowo cały czas byłam na diecie, miałam trudności z wybieraniem jedzenia, organizowania sobie czasu, ogarniania mieszkania... Przez to zaniedbałam sprawy ducha, umysłu. A to przecież tam wszystko się zaczyna i kończy, cała dieta, ćwiczenia, motywacja, chęć.
Przestałam śledzić blogi typowo pro ana. Odwiedziłam za to blogi typowo fit&healthy, gdzie odnalazłam masę motywacji, wcale nie okupioną negatywnymi słowami typu "jedzenie mnie niszczy" itp. Fakt faktem - zdrowe jedzenia bardzo często jest wysokokaloryczne - wystarczy spojrzeć na orzechy, owsianki, niektóre owoce, szczególnie suszone...
Słodyczy, fast foodów i chleba nie tykam w ogóle. Jakoś przestało mnie do tego ciągnąć, a nawet jak pojawi się możliwość zjedzenia tego, to w głowie mam jedynie konsekwencje zjedzenia i niezadowolenie z własnej słabej woli. Równocześnie mam poczucie że wiem - jeśli odpuszczę sobie teraz niezdrowe żarcie, to potem będę z siebie zadowolona. I tak się dzieje.
Co do ćwiczeń, to staram się ruszać w miarę często, ale nie kręci mnie za specjalnie wysiłek, dlatego ćwiczenia np. Mel B czy Psychetruth w miarę mi odpowiadają. Czasem pobiegam troszkę, czasem się wybiorę na spacer, chwilę potańczę czy zrobię sobie krótką rozgrzewkę.
Co do jedzenia, to nie stosuje sie do czyichś jadłospisów, tylko mnie to bardziej stresuje (że np. nie będę miała takiego produktu albo nie będzie mi się chciało poświęcać sporo czasu na obiad)
Mam aplikację My Cookbook, gdzie zapisuję swoje przepisy. Często są to potrawy zdrowe, ale przerobione na jak najmniejszą kaloryczność. Znajdzie się tam np. przepis na marchewkę z kleikiem z siemienia lnianego. 3 marchewki (39 kcal) starte na masę lub zblenderowane z odrobiną wody, w międzyczasie do małego garnka wsypuję łyżkę siemienia lnianego (50 kcal), zalewam pół szlanki wody i mieszkam przez kilka minut, aż się zrobi taka kleista maź. Potem wszystko mieszkam i jem. Nie oczekujcie, że będzie to jakoś niesamowicie dobre - jedzenie to paliwo, nie zawsze przyjemność. Ten posiłek ma ledwo 90 kalorii, a jest mega sycący i zdrowy.
Gdy mam napad wilczego głodu, gdzie nie mogę się opamiętać, zwykle łapie się za gotowany kalafior. Cała gotowana główka może mieć od 140 - 190, zależy od wielkości. Warto też ją dobrze przyprawić - większość przypraw w ogóle nie ma kalorii. Omijam jednak sól, zatrzymuje ona wodę w organiźmie.
Nie omijajmy mięsa. Warto czasem na jeden posiłek wstrząchnąć gotowany filet z piersi kurczaka, może mieć do 200 kalorii, ale jest bardzo pożywny.
Gdy jednak nie mam wilczego głodu, staram się to wykorzystywać jak najlepiej potrafię - potrawy są małe, wyglądają ciekawie i dostarczają odpowiednią ilość witamin.
No i picie wody - przez ten nawyk potrafię naraz napić się nawet 1 litr wody na bezdechu.
Do spotkania z agencją zostało mi jeszcze około 3.5 tygodnia. Mam nadzieję, że to wystarczy by uporać się z tym 1.5 cm w biodrach. Keep figers crossed for me!
ps. niesamowicie pozytywnie zaskoczyła mnie obecność 3 komentarzy przy ostatnim poście i +1 nowy obserwator. To chyba przeważyło na tym, że nie usunę tego bloga.
W DZISIEJSZYM POŚCIE ZAMIAST THINPO - ZDJĘCIA POMYSŁÓW NA POTRAWY I PRZEPISY